26 listopada 2013

Cukierniczy potworek, orszaki i przebieranki (Blandine Le Callet, "Tort weselny")

Cukierniczy potworek, orszaki i przebieranki
„Ślub to taki spektakl, rozumiesz? Przedstawie­nie. 
My jesteśmy głównymi bohaterami, 
a goście są równocześnie statystami i widzami.[1]
Uwaga! Tytuł i okładka powieści Blandine Le Callet to tylko słodki kamuflaż. Tak naprawdę „Tort weselny” jest cierpki, a chwilami wręcz trudny do przełknięcia.

Poza tym nie wyglądał wcale jak ten na zdjęciu. Na nugatowym cokole piętrzyła się monstrualna wieża z ptysiów, tradycyjnie zwieńczona figurkami nowożeńców. Pan młody, Vincent, zastanawiał się nawet, „kto mógł wymyślić tak idiotyczne ciasto. Groteskową piramidę naznaczoną posrebrzonymi kryształkami cukru, listkami z pistacjowego opłatka i marcepanowymi różyczkami, cukierniczego potworka”[2]. Poza tym w  pretensjonalnym cieście dostrzegał wieloznaczny symbol.

Pomysł francuskiej pisarki nie był może szczególnie oryginalny - nie od dziś wiadomo, że literatura i wesela bardzo się lubią. Film i wesela zresztą też. Powieść Le Callet to relacja ze ślubu Bérengère i Vincenta, poprzedzonego długotrwałymi, drobiazgowymi przygotowaniami. 

Uroczystości oglądamy oczami różnych osób. Bohaterem każdego rozdziału jest ktoś inny, co czytelnikowi pozwala poznać nie tylko młodą parę, ale też rodziny i przyjaciół. Chociażby ośmioletnią Pauline, której rodziców pochłania głównie zarabianie pieniędzy. Księdza, któremu tajemniczy głos zadaje trudne pytania. Babcię panny młodej, którą rodzina zepchnęła na margines.
Scena z adaptacji filmowej Weselnego tortu, reż. Denys Granier-Deferre, 2009 r. [Źródło]
Blandine Le Callet nakreśliła sugestywny i bardzo krytyczny obraz czterech pokoleń zamożnej francuskiej rodziny. Portrety uczestników uroczystości nie są aż tak nihilistyczne jak w „Weselu” Smarzowskiego, ale naprawdę przygnębiają, choć na zewnątrz wszyscy wyglądają tak ślicznie, kolorowo i milusio.

Dominuje tonacja tragikomiczna, a ślub Bérengère i Vincenta, z góry zaplanowany jako wykwintny i zachwycający show, okazuje się powierzchowną maskaradą. Nie ma mowy ani o jakichkolwiek przeżyciach duchowych, ani o uczuciu, bo liczy się tylko forma i co ludzie powiedzą. Oto opinia jednego z uczestników matrymonialnej farsy à la française: „groteska, normalnie groteska. Naprawdę już nie może patrzeć na te wycudowane orszaki, na rytu­alne przebieranki”[3]. 

Uroczystość ma być perfekcyjnym, wytwornym, nieskazitelnym majstersztykiem. Nietrudno zgadnąć, że zdarzą się jednak niespodzianki. Niekoniecznie przyjemne. Narzeczeni są tak zafiksowani na detalicznym planowaniu imprezy, że nie dostrzegają istotnych problemów. Na przykład pogardy Bérengère wobec małej kuzynki Vincenta. Jej panicznego lęku o to, że obecność niepełnosprawnej umysłowo dziewczynki na ślubnych fotografiach kompletnie zepsuje efekt.

Nawet pistacjowymi listkami i marcepanowymi różyczkami nie udało się autorce zatuszować niedociągnięć. Powieść Le Callet czasem razi sporymi uproszczeniami i przejaskrawieniami. Książka pęka w szwach od nadmiaru postaci i problemów, a również drobiazgowych opisów kłopotów nękających bohaterów. Do jej konstrukcji niepokojąco pasuje ten opis tytułowego ciasta: „wygląda na to, że tort wniesiono za wcześnie: ptysie wilgotnieją i oklapują, karmel się rozpuszcza, wszystko spływa”[4]. Mimo lekkiego bałaganu oraz kilku irytujących postaci historia ślubu i wesela Bérengère i Vincenta wciąga od pierwszych stron.
________________
[1]Blandine Le Callet, Tort weselny, tłum. Bożena Sęk, Wydawnictwo Sonia Draga, 2011, s. 212.
[2] Tamże, s. 251.
[3] Tamże, s. 98.
[4] Tamże, s. 251.
Moja ocena: 4
Blandine Le Callet. [Źródło]

36 komentarzy:

  1. Recenzje zamieszczane bladym świtem powoli stają się Twoim znakiem firmowym:)
    Widzę, że ta francuska seria Soni Dragi zasługuje na uwagę, powieść de Vigan, o której pisałem kiedyś, była ciekawa, Tort też wydaje się niezły. Szkoda, że współczesna literatura francuska jest rzadko omawiana blogowo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla osoby, która wstaje o 4.30, godzina 7.02 to już jest dzień w pełnej krasie. :)
      Odkąd przeczytałam Twoją recenzję, de Vigan mam w planach. Seria bardzo mnie intryguje. Dobór nazwisk i tytułów wydaje mi się ciekawy, poza tym strona graficzna też mi odpowiada. Ciekawe, jakie plany ma wydawnictwo.
      Też mam niedosyt literatury francuskiej. Choć jestem daleka od przyklejania narodowościowych etykietek, lekkość pióra pisarzy z tego kraju w połączeniu z całkiem poważnymi problemami bardzo mi odpowiada.

      Usuń
    2. Przy takim trybie to faktycznie, siódma jest środkiem dnia:)
      De Vigan polecam. Natomiast co do losów serii, to czarno je widzę, widziałem kilka tomów w taniej książce.
      Lekkość pióra w połączeniu z problematyką to zawsze była cecha literatury francuskiej.

      Usuń
    3. Niestety, to również oznacza, że godzina 22 to już głucha noc. :(
      Potwierdzam, w lubelskiej taniej książce też seria króluje. Mój lekko zszarzały "Weselny tort" właśnie stamtąd pochodzi. :)

      Usuń
    4. No właśnie, chyba seria nie chwyciła. W każdym razie de Vigan sobie dokupię przy jakiejś okazji.

      Usuń
    5. Ja też chyba uzupełnię zapasy, bo w tej taniej książce sytuacja jest dynamiczna, zwykle miewają niewiele egzemplarzy. Właśnie zajrzałam na stronę wydawnictwa i ani w nowościach, ani w zapowiedziach nie natknęłam się na nic, co przypominałoby tę serię. :(

      Usuń
    6. Wydawcy sami sobie strzelili w kolano, nie wydając przez długie lata Niemców i Francuzów, naród zapomniał. A moje próby ze współczesną literaturą i francuską, i niemiecką były całkiem zachęcające.

      Usuń
    7. Nie da się ukryć, dobrze się mają tylko nobliści. Le Clézio też króluje w taniej książce.

      Usuń
    8. No nie wiem, Herta Muller też leżała stosami.

      Usuń
    9. Jej akurat tam nie widziałam, a być może bym się skusiła ze względu na intrygujące tytuły. :)

      Usuń
    10. Ona była wyprzedawana parę lat temu.

      Usuń
    11. Może jeszcze ostał się jakiś bażant, lis albo sercątko. :)

      Usuń
  2. Podobała mi się, natomiast po czasie spłynęłe po mnie jak te ptysie:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze pamiętałam, że o niej pisałaś i że pozytywnie. W smaku te ptysie całkiem, całkiem, ale rzeczywiście głębszych śladów nie pozostawiają. :)

      Usuń
  3. Okładka rzeczywiście może zmylić - niestety sama często dyskryminuję książki z tego względu, choć wiem, że pozory mylą...:-( Tytuł też może wprowadzić w błąd.
    Książkę chętnie bym przeczytała, tym bardziej, że współczesna literatura francuska leży u mnie odłogiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka miesięcy temu miałam trochę inną sytuację - kapitalna okładka i zupełnie przeciętna książka. Mam na myśli "Severinę" Rodriga Reya Rosy.
      Mimo lekkiego marudzenia powieść Le Callet polecam. Lekka, łatwa w odbiorze, nie zawsze przyjemna. Przy pozorach dość banalnej historii gorzkie studium obyczajowe.

      Usuń
  4. W tej serii ukazało się kilka fajnych książek, większość niestety w fatalnej szacie graficznej. A szkoda, bo mają kilka b. dobrych rzeczy: NDiaye i wspomniana przez ZWL de Vigan. Cóż, jak mi zabraknie francuskich klimatów, może rzucę się na ten torcik.;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mnie się ta szata graficzna serii podoba, jest wyrazista, poza tym bardzo lubię okładki z materiału. Postaram się przeczytać drugą powieść Le Callet, "Balladę o Lili K.". Ostrzegam, że po pewnym czasie torcik staje się ptysiową miazgą, ale spróbować nie zaszkodzi. :)

      Usuń
    2. Mnie ten materiał z okładki trochę przeszkadza, wolałabym matowy.
      Zajrzałam na LC - Le Callet ma b. dobre oceny. Cóż, trzeba będzie obadać biblioteczne zasoby.
      Żadne słodycze mi nie straszne, spokojnie.;)

      Usuń
    3. Sprawdziłam na Biblionetce i szału nie ma: "Tort..." 4,32, natomiast "Ballada Lili K" święci triumfy: 5,33. "Ballada..." to druga powieść autorki, więc jest coraz lepiej.
      Takie podejście do słodyczy w pełni popieram, dziś elektryzuje mnie myśl nawet o zmiażdżonym i zalanym karmelem ptysiu. :)

      Usuń
    4. Współczesnej literatury francuskiej jest tak mało, że przymknę oko na biblionetkowe oceny. Zwłaszcza że b. dobra moim zdaniem NDiaye otrzymała zaledwie ocenę 3,33.;( Ale to nie jest łatwa i przyjemna powieść, może niektórych to zniechęciło.

      Usuń
    5. Na wszelkie oceny warto patrzeć z dystansem - przekonałam się o tym kiedyś ze zdumieniem oglądając kiepskie biblionetkowe noty "Domu na placu Waszyngtona" Jamesa. Istotna jest też liczba czytelników, którzy wyrazili opinię cyfrową o danym tytule.

      Usuń
    6. Oj tak, jeden oceniający nie daje żadnej miary.;(

      Usuń
    7. Właśnie. Czasem sprawdzam też, kto oceniał, ale to bywa irytujące, bo nie pojawiają się wszyscy, tylko trzeba klikać na każdą ocenę oddzielnie.

      Usuń
  5. Tak rzadko zdarza się, żebym już znała coś, co recenzujesz, że mimo totalnego braku czasu przeczytałam notkę od początku do końca ;)
    Mi się książka bardzo podobała, właśnie - wciągnęła mnie, a to niełatwe, bo zwykle podczytuję po pół strony przy jednym lub drugim wrzeszczącym dziecku, jednocześnie układając w myślach listę rzeczy do zrobienia tego samego dnia. Zgadzam się, że nie jest to arcydzieło i można wskazać parę mankamentów, ale niektóre portrety były świetne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za odwiedziny.
      Ja też się mocno zaangażowałam w losy Bérengère (brrrr, była okropna!) i Vincenta tudzież ich bliskich, a parę scen mnie wzruszyło.
      Kilka portretów rzeczywiście się wyróżnia. Świetna była mała Pauline, podobała mi się też babcia czyli Madeleine. Z przyjemnością obejrzałabym kiedyś film, nie zauważyłam, żeby go w ogóle się u nas pojawił.

      Usuń
  6. Mi również zapadły w pamięć Pauline i babcia. Madeleine... hmm, nie przypominam sobie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak ma na imię właśnie babcia, według mnie była urocza. Oprócz Pauline duże wrażenie zrobiła na mnie Lucie, ta dziewczynka, która była takim problemem dla Bérengère. Portrety dzieci to na pewno mocna strona Le Callet, może również dlatego, że ma troje własnych. :)

      Usuń
    2. A, to mi została w głowie tylko jako "babcia" :)

      Usuń
    3. Mnie chyba też zostanie jako babcia. Współczułam jej, że otaczają ją takie bezduszne, lodowato zimne osoby.

      Usuń
  7. Wstajesz o 4.30- no popatrz, a ja myślałam, że mojej 5.05 nikt nie przebije. Przymierzam się do de Vigan Nic nie oprze się nocy. A książkę pomimo paru krytycznych uwag oceniłaś wysoko. Niestety. Niestety, bo tytuł sugerował mi, że raczej odradzisz, niż zachęcisz. No tak- kobieca logika- albo jej brak, czyta, aby wiedzieć co czytać i oczekuje, że przeczyta, czego nie czytać. Zaczynam bredzić, lepiej pójdę spać, bo nie dociągnę nawet do pięciu godzin snu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 5.05? Też nieźle, a już zwłaszcza w listopadzie i grudniu. :( Oby do wiosny. :)
      Tytuł notki to krótkie podsumowanie uroczystości, dokonane przez jej uczestników. Niestety, nie było tak cudownie, zdarzyło się kilka nieprzewidzianych perfekcyjnym scenariuszem zdarzeń, które ujawniły skrzętnie skrywane cechy charakteru.
      "Nic nie oprze się nocy" de Vigan zapowiada się bardzo, bardzo ciekawie, szczególnie z powodu głównej postaci.

      Usuń
  8. Taka chęć zapewnienia perfekcyjnej uroczystości dotyczy nie tylko ślubu, dotyczy także świąt, które większość gospodyń pragnie uczynić niezapomnianymi, idealnymi, a tym czasem przy stole wieje chłodem, co może być powodem zwiększonego zainteresowania ofertami biur podróży na święta (o czym pisałaś w Płaszczu Zabójczy w pewnym komentarzu), bo tam gdzie nie ma bliskości nie zastąpi tego perfekcja pięknie nakrytego stołu i smacznie podanych potraw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, tak właśnie często jest, a jeszcze bardziej dotyczy to uroczystości, na które zaprasza się większą liczbę gości, którzy mają skamienieć z zachwytu i zazdrości. Przykre jest to, że to wydarzenia często poświęcone są dzieciom (komunia, chrzest), które od najmłodszych lat mają wdrukowany model powierzchownego spektaklu. Jego główny cel: budzić zawiść i olśniewać szczęśliwca, który doznał zaszczytu bycia zaproszonym na tę wyjątkową imprezę. Na szczęście nie wszyscy tak do tego podchodzą.

      Usuń
  9. 4:30?? A ja myslalam, ze wstaje bladym switem, bo moje dziecko budzi sie przewaznie po piatej...

    "Tort weselny" mam ochote przeczytac, zostal wydany w tej serii co "Trzy silne kobiety", ktore opisywalam ostatnio, ciekawi mnie ta seria, chociaz chyba nie ma nazwy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można się przyzwyczaić, ale przyznam, że zdecydowanie wolę takie wczesne pobudki wiosną niż teraz. :)
      Też mi się tak wydaje, szukałam nazwy serii na stronie wydawnictwa i nie udało mi się znaleźć. Ale zestaw tytułów jest (był?) naprawdę godny uwagi.

      Usuń