29 kwietnia 2011

Będą maje, będą bzy...

I znowu w perspektywie kilka wolnych dni! :)
Poniżej filmik instruktażowy: jak w czasie biesiad rodzinnych i towarzyskich prowadzić płomienne dyskusje o literaturze, ze szczególnym uwzględnieniem poezji. :)
Życzę Wam, żebyście  w czasie majówki też byli wzruszeni, ożywieni i pobudzeni. :) I przyjaznego, sympatycznego kolektywu!
A na dowód, że wiosna naprawdę przyszła, zdjęcia, które zrobiłam w czasie spaceru.
Nie tylko ludzie cieszą się wiosną. Oto nasza Nela - canis sapiens. :)
 

27 kwietnia 2011

Romesh Gunesekera, "Monkfish Moon"


  Połykając ciszę [1],  
czyli lankijski batik

W czasie pamiętnego spotkania autorskiego Jacek Dehnel ubolewał nad tym, że Polacy zdecydowanie niżej cenią opowiadania niż powieści, a  często zdarza się, że krótsze formy bywają bardziej udane. Jako przykład podał utwory Pawła Huelle i Olgi Tokarczuk. U siebie widzę podobną tendencję - czytam zdecydowanie więcej powieści.  Jestem ciekawa, co sądzicie o opowiadaniach i nowelach? Wiem, że są czytelnicy, którzy chronicznie ich nie cierpią.

Ja lubię krótsze formy prozatorskie. Uważam, że wbrew pozorom nie są wcale łatwiejsze do napisania. Kilkusetstronicowy utwór skuteczniej zamaskuje niedociągnięcia. W opowiadaniu widać je jak na dłoni. Susan Hill w "Howards End is on the Landing" wyznała, że napisanie opowiadania jest dla niej nieskończenie trudniejsze niż stworzenie powieści.[2]

Znaleziony przeze mnie na półce Biblioteki Brytyjskiej "Monkfish Moon" dowodzi, że zbiór opowiadań może konkurować z poczytniejszymi powieściami. Zawiera dziewięć utworów. Mnie najbardziej urzekły opowiadania "Captives", "Batik" i "Carapace". Najmniej spodobał mi się utwór tytułowy. Akcja opowiadań toczy się w Sri Lance (dawny Cejlon), ale również w Europie, gdzie żyją emigranci. Autor przedstawia ich rozterki i tęsknotę za bliskimi. Już kiedyś zwierzałam się z fascynacji literaturą związaną z Indiami, więc nie zdziwi Was to, że "Monkfish Moon" zainteresował mnie od pierwszego wejrzenia.

Na pierwszy rzut oka Sri Lanka wydaje się rajską krainą z folderów biur podróży.  Nazwa państwa w sanskrycie oznacza olśniewający kraj i trudno o lepszy epitet. W rzeczywistości jednak historia tego kraju jest smutna i dramatyczna. Autor opowiadań przedstawia wpływ polityki i wewnętrznych konfliktów, na życie zwykłych ludzi. Egzotyczna przyroda - dżungla, papugi wokół drzewa mangowca, gwiazdy jak małe lusterka, które są tak blisko, że prawie można ich dotknąć, rozmaite kwiaty z nagietkami włącznie - jest dyskretnym świadkiem i tłem wydarzeń.

Rzadko zdarza się, żeby autor otaczał swoich bohaterów tak pogodną czułością jak Gunesekera. Portrety bohaterów są dość szkicowe, ale subtelne i pełne ciepła. Postaci nie wyróżniają jakieś niezwykłe cechy czy przygody. To zwykli ludzie, ale trudno ich zapomnieć. Ray i Siri, starsi panowie dwaj, których połączyła przyjaźń mimo różnic społecznych, właściciel hotelu, oczarowany przez przyjezdną Angielkę, Nalini zatroskana brakiem uwagi ze strony męża, pochłoniętego polityką, dziewczyna, która musi dokonać wyboru między swoim chłopakiem, beztroskim kucharzem Vijayem a Anurą Perrerą, który jest bogaty i mieszka w Australii... Powtarzającym się motywem jest ambiwalentny stosunek do Wielkiej Brytanii i brytyjskości - z jednej strony wrogość, z drugiej fascynacja.

Książkę odradzam miłośnikom literackiego "mocnego uderzenia". Te kameralne historie przypuszczalnie Was znudzą. Jeśli natomiast lubicie delikatnie snującą się nić opowieści, zbiór "Monkfish Moon" powinien Wam się spodobać. Proza Romesha Gunesekery raczej nie wdziera się hurmem do serca czytelnika. Robi to cicho, spokojnie i krok po kroku.

Opowiadania napisane są bardzo prostym językiem, chwilami przypominają wręcz graded readera, ale precyzyjnym, a jednocześnie poetyckim i pięknym. Bez ocierania się o kicz i bez taniego sentymentalizmu. Prostota i subtelność - te dwa słowa dobitnie streszczają moje wrażenia z lektury "Monkfish Moon". Delikatny rysunek ludzi i zdarzeń oraz wielowarstwowość kojarzy się z batikiem, który notabene odgrywa symboliczną rolę w jednym z opowiadań. Występuje również w jego tytule.

Zbiór "Monkfish Moon" kilkakrotnie przywoływał mi na myśl opowiadania Jhumpy Lahiri, zwłaszcza z "Tłumacza chorób".  Utwory Gunesekery w tym porównaniu wypadają nieźle. Są bardziej wyciszone, mniej melodramatyczne. Aby streścić każde z nich wystarczy nie kilka zdań, lecz kilka słów. Pod powierzchnią tych krótkich powiastek kryje się drugie dno z wielkimi tęsknotami i namiętnościami, o których nikt nie mówi wprost.

"Życie to garść opowiadań, które udają, że są powieścią"[3] - ten anonimowy cytat zanotowała kiedyś Susan Hill na okładce notesu. Opowiadania ze zbioru "Monkfish Moon" nic nie udają i na tym polega ich urok.
_______
[1] Romesh Gunesekera, "Monkfish Moon", Granta Books, 1998, s. 16.
[2] Susan Hill, "Howards End is on the Landing", Profile Books, 2010, s. 99.
[3] Tamże, s. 99.

Moja ocena: 4 

26 kwietnia 2011

Muriel Spark, "Curriculum Vitae"


Pełnia życia pani Spark
Książka "Curriculum Vitae" być może nigdy nie powstałaby, gdyby nie irytacja autorki wywołana kłamliwymi opowieściami biograficznymi na jej temat. Muriel Spark postanowiła przedstawić swoją wersję wydarzeń.

"Curriculum Vitae" to autobiografia obejmująca losy pisarki od urodzenia do ukończenia trzydziestu dziewięciu lat. Książka została napisana w Toskanii, gdzie Spark spędziła ostatnie lata życia. W chwili publikacji autorka miała siedemdziesiąt cztery lata.

Z największym zainteresowaniem przeczytałam część poświęconą dzieciństwu i wczesnej młodości. Nie tylko ze względu na zainteresowanie "Pełnią życia panny Brodie", ale też dlatego, że jest moim zdaniem najlepsza i najbardziej szczera.

Powieściowa szkoła imienia Marcji Blaine to naprawdę istniejąca do dziś James Gillespie's High School. Spark spędziła w niej dwanaście lat życia, które wspominała z przyjemnością i nostalgią, uznając za kamień węgielny swojej literackiej kariery.

Prototypem Miss Brodie była panna Christina Kay, która uczyła Muriel w młodszych klasach. Bardzo przypomina powieściową mentorkę, ale wydaje się znacznie sympatyczniejsza. Jej sposób przekazywania wiedzy przesycony był dramatem i poezją. Spark wspomina jej płonące oczy i entuzjazm, który okazał się bardzo zaraźliwy. Autorka podkreśla, że Miss Kay znacznie przewyższała swój literacki odpowiednik. Stanowczo przywołałaby do porządku Miss Brodie.[1] Przyjaciółka Muriel żartobliwie określa stopień podobieństwa prototypu i powieściowej bohaterki na 75%.[2] 

We wspomnieniach dotyczących Miss Kay znajdziemy wiele znajomych motywów. Admiratorka malarstwa włoskiego i faszystów Mussoliniego,  wspominająca ukochanego z odległej przeszłości. Prawdziwa była też pogadanka na temat pochodzenia wyrazu "edukować", tak samo jak opowieści o wyprawie do Egiptu i dopasowanej do karnacji sukni w maki, zamiłowanie do poezji, powiedzonko creme de la creme, skłonność do intryg (Frances i Muriel miały nie mówić innym dziewczynkom, że nauczycielka zabierała je do kina, teatru i na koncerty).

Zaskoczyło mnie to, że Miss Kay była panią pięćdziesięcioletnią, niezbyt atrakcyjną, o sumiastym wąsiku. Wyobrażałam ją sobie jako kobietę znacznie młodszą, bardziej urodziwą. Podobnie jak Miss Brodie była panną, co wówczas nikogo nie dziwiło - wielu mężczyzn zginęło w czasie I wojny światowej. Uczennice zapamiętały ją jako osobę bardzo religijną, Nie było mowy o romansie platonicznym ani erotycznych podbojach. Nic nie wiadomo o początkach jej życia. Dowiadujemy się, że ojciec zmarł wcześnie i musiała opiekować się owdowiałą matką.

Miss Kay wspominana jest z sympatią i nostalgią, nie ma mowy o zaciskaniu palców na kratach. Ostatni raz Muriel widziała ją tuż przed wyjazdem do Afryki, więc opisywane w powieści spotkania z sędziwą nauczycielką są wytworem wyobraźni pisarki, najprawdopodobniej opartym na opowieściach koleżanek ze szkoły, które może miały okazję zobaczyć Miss Kay jako staruszkę.

Dyrektorem szkoły był mężczyzna, T. J. Burnett. Oczywiście pojawia się nauczyciel muzyki, niejaki Wishart, a pan od rysunków nazywał się Arthur Couling. Był praktykującym artystą. Dziewczęta podkochiwały się w nim intensywnie, czego dowodem były spacery po ulicy na której mieszkał.

Okazuje się, że "Pełnia życia panny Brodie" doczekała się nie tylko adaptacji filmowej (zdaniem pisarki w filmie Edynburg przedstawiono w zbyt jasnych barwach[3]) , ale również wersji teatralnej i serialowej.
 Miss Kay ze swoim stadkiem. Muriel w trzecim rzędzie, druga od prawej.
(Skan ilustracji z książki)

Dzięki "Curriculum Vitae" poznajemy Edynburg w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku, wyruszamy z autorką w podróż do Afryki, wędrujemy po Londynie w czasie wojny i po jej zakończeniu. Towarzyszy nam galeria niezapomnianych postaci. Wiele portretów podszytych jest złośliwością. Tak na przykład pisarka wspomina doktor Marie Stopes, która  żywiła wobec niej antypatię: "I was young and pretty and she had totally succumbed to the law of gravity without attempting to do a thing about it"[4]. 

Znużyła mnie natomiast część poświęcona brylowaniu Muriel w środowisku londyńskich poetów, których lapidarnie określa jako "totally abnormal people" [5]. Tak też zostali przez nią przedstawieni. Oddzielny rozdział stanowią ich zazdrosne żony. Spark wielokrotnie podkreśla wrażenie, jakie robiła na mężczyznach, liczny orszak przyjaciół. Wyraźnie sugeruje, że jeden z nich z miłości do niej popadł w obłęd.

Smutne fragmenty dotyczą małżeństwa Muriel z Sydneyem Oswaldem Sparkiem, zwanym - o ironio S.O.S., który okazał się psychicznie chory. Wyszła za niego w wieku dziewiętnastu lat, bo przyjaciele wówczas zaręczali się i żenili, a perspektywa wyjazdu do Afryki, w której mieszkał i pracował, wydawała jej się bardzo kusząca. Południowa Rodezja (obecnie Zimbabwe) okazała się jednak miejscem mało przyjaznym. Muriel Spark rozwiodła się z mężem: "He became a borderline case, and I didn't like what I found either side of the border"[6].  Siebie przedstawia jako skrzywdzoną ofiarę. W międzyczasie chodzi na tańce i nawiązuje kolejne romantyczne znajomości. Atak zazdrości ze strony męża odczytuje jako objaw obłędu.

Staram się nie oceniać pochopnie ludzi, ale są w tej historii białe plamy, których nie rozumiem. Mąż przedstawiany jest jako osoba kompletnie szalona, potem okazuje się, że płaci alimenty na dziecko, interesuje się wyborem szkoły dla niego, za pośrednictwem prawników stara się, by chłopiec pozostał w Edynburgu. Podobnie trudno mi pojąć motywy, które kierowały Spark, gdy na rok i cztery miesiące pozostawiła małego synka pod opieką zakonnic w Afryce, a sama wyruszyła do Europy. Następnie umieściła go u rodziców w Edynburgu, by skoncentrować się na karierze literackiej w Londynie. Sądzę, że poważne kłopoty w relacjach z synem, które zatruły jej ostatnie lata życia, mogły wynikać z tych decyzji. Nie ma na ich temat słowa w "Curriculum Vitae".

Pojawiają się natomiast polonica. Pracę w redakcji czasopisma European Affairs dla  uciekinierów z Polski, Rumunii, Rosji i innych krajów wschodnioeuropejskich pisarka określa jako "exotic enterprise"[7] :). Pojawia się również Jerzy Pietrievich (nazwisko podane błędnie, chodzi o Pietrkiewicza).[8]

"Curriculum Vitae" przeczytałam z przyjemnością. Książka jest łatwa w odbiorze, między innymi dzięki klarownemu, niewymyślnemu stylowi. Nie wymaga szczególnie zaawansowanej znajomości języka angielskiego. Oprócz autobiograficznej relacji znajdziemy w niej informacje o genezie niektórych powieści, refleksje o twórczości, odniesienia do lektur pisarki (na przykład zabawna anegdota o książce Ivy Compton Burnett, dzięki której Muriel zdobyła lepszą pracę). Bardzo polecam ją osobom planującym pisanie książek. Perypetie autorki, która z żelazną konsekwencją realizowała swoje marzenie o karierze literackiej, mogą okazać się pouczające. Spark planowała napisać kolejny tom wspomnień[9], ale niestety, plany nie zostały zrealizowane.
___________
[1] Muriel Spark, "Curriculum Vitae", Constable, 1992,  s. 57.
[2] Tamże, s. 58.
[3] Tamże, s. 60.
[4] Tamże, s. 174.
[5] Tamże, s. 176.
[6] Tamże, s. 193.
[7] Tamże, s. 130.
[8] Tamże, s. 203.
[9] Tamże, s. 213.

Moja ocena: 4

U Izy (Filety z Izydora) przeczytacie fragmenty książki poświęcone Miss Kay.
Tu znajdziecie małą kolekcję zdjęć miejsc związanych z Muriel  Spark.

Muriel Spark w wieku dwudziestu dziewięciu lat
(Skan ilustracji z książki)

24 kwietnia 2011

Internetowa Plaża Muszli - odcinek czternasty, świątecznie rozleniwiony


Tych, którzy mają już dość wielkanocnego ucztowania, serdecznie zapraszam na kolejną przechadzkę po Internetowej Plaży Muszli.
 *
Sporą radość sprawiło mi odkrycie strony poświęconej portretom literatów z kotami. Jest tego sporo, na dole są odnośniki do kolejnych stron. Ciekawa jestem, które zdjęcia zrobią na Was największe wrażenie? A oto moi faworyci:
 André Bazin
 Herman Hesse
 Georges Perec
Jean-Paul Sartre 

*
Być może świąteczne łakomstwo sprawiło, że poczujecie potrzebę udania się do siłowni. Zapraszam do obejrzenia filmiku instruktażowego, jak z tym problemem radzą sobie Islandczycy uzależnieni od literatury. Inspiracją do jego powstania był obchodzony tam w kwietniu Dzień Biblioteki.
*
Do tej pory koncentrowaliśmy się na książkowych meblach do salonu lub biblioteki. Czas  na sypialnię. 
Oto łóżka dla miłośników literatury.
Wariant dwuosobowy:
 Wariant jednoosobowy:
 Warto zaopatrzyć się też w odpowiednią pościel:
*
Tradycyjny zestaw najciekawszych zapytań wpisywanych w wyszukiwarki, które niebacznie kierują internautów na mój blog. Jak zwykle pisownia oryginalna.
geneza balladyna pikantne szczegóły
anna gavalda chcialabym streszczenia
jak przypuszczalnie wygląda janosik?
i wish is you be your minotaur in teledysk
oceń lekturę muminki
zwierze mantel
czy żonkile są chronione
kobiety w figach photos 18+
jak sara była ośmieszana na lekcji francuskiego
przykłady mądrości z ciasteczek chińskich
gdzie w club penguin znaleźć jajka na wielkanoc 2011 r

życzenia wielkanocne po albańsku

Ponownie przepraszam zawiedzionych, że odeszli stąd z kwitkiem, bo obawiam się, że mój blog nie pomógł w ich rozterkach. Tym razem pragnę wyróżnić następujące wyszukiwane słowa kluczowe: jak przypuszczalnie wygląda janosik?

*
Jeśli lubicie spacery nie tylko po Internetowej Plaży Muszli, warto zaopatrzyć się w wygodne, wiosenne obuwie. Na przykład trampki, które zamanifestują nasze bibliofilskie pasje:

 *
Bardzo dziękuję za udział w kolejnej plażowej wycieczce i zapraszam na następną!

22 kwietnia 2011

Wielkanoc

Życzę Wam spokojnych i wiosennych Świąt.
Dużo radości i ciepła, serdecznej atmosfery wśród Najbliższych.
I żeby w porządkowo-kulinarnej krzątaninie nie zabrakło czasu na chwile wytchnienia z książką.
Niech nie tylko pisanki będą kolorowe.
Wesołego Alleluja!

***
Oto kilka propozycji świątecznych dekoracji. :)
Wariant dla miłośników twórczości Andrzeja Wajdy:

Wersja mroczna:

Propozycja dla miłośników literatury:
 
Coś dla kolekcjonerów biżuterii:

...i dla zwolenników upraw ekologicznych:
[Źródło powyższych zdjęć]
Nie zapominajmy też o amatorach rozwiązań praktycznych typu 2 in 1. Przyczynek do dyskusji o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą:
[Źródło zdjęcia]
Na koniec inspiracja dla maksymalistów:
 
[Źródło zdjęcia]

20 kwietnia 2011

Muriel Spark, "Pełnia życia panny Brodie"

Klub Czytelniczy spotkał się w kwietniu po raz trzeci. Tym razem przedmiotem rozważań była powieść Muriel Spark, która wywołała niezwykle ożywioną dyskusję. Wielkie podziękowania dla Ani za kolejne ciekawe odkrycie literackie!

Tradycyjnie nie będę Was nużyć powtarzaniem swoich opinii z komentarzy o "Pełni życia panny Brodie", które znajdziecie w klubowym wątku w Czytankach Anki. Zachęcam do lektury licznych głosów w dyskusji.

Kilka słów o książce. Autorka przenosi nas do Szkocji w lata trzydzieste ubiegłego wieku. Powieściowy światek kręci się wokół panny Brodie, nauczycielki w szkole dla dziewcząt imienia Marcji Blaine oraz jej sześciu uczennic. Czy Miss Brodie zgodnie ze swymi deklaracjami naprawdę chce z nich zrobić crème de la crème? Nie liczcie na to, że pisarka poprowadzi nas za rączkę. Pewne wnioski trzeba będzie wyciągnąć samodzielnie.

Powieść Spark polecam. Uprzedzam jednak, że czytając jej opis w nocie redakcyjnej na okładce można wpaść w pułapkę. Tematyka pensjonarska nasuwa liczne skojarzenia z ciepłymi, pogodnymi powieściami z tego nurtu, typu "Ania z Zielonego Wzgórza" czy "Tajemnica Abigail", tymczasem opowieść o pannie Brodie ma zupełnie inny charakter. Odebrałam ją jako pastisz typowej historii portretującej nauczycielki i uczennice. Wariant Spark jest przewrotny i oryginalny. Precyzyjny, oszczędny styl i poczucie humoru autorki to również mocne strony "Pełni życia panny Brodie". W książce życzeń i zażaleń odnotowałabym natomiast zawód, że do portretu panny Brodie nie użyto nieco subtelniejszych odcieni

Ogromnie zaciekawiła mnie biografia Muriel Spark i mam nadzieję, że uda mi się dowiedzieć o tej pisarce czegoś więcej. Najbardziej zainteresował mnie epizod afrykański i skomplikowane relacje z synem. Historia jej życia mogłaby posłużyć jako scenariusz ciekawego filmu.

Kolejna klubowa lektura to "Nagi sad" Wiesława Myśliwskiego. Zachęcam do udziału w obradach. :)

Moja ocena: 4+
Muriel Spark

17 kwietnia 2011

Håkan Nesser, "Człowiek bez psa"


 Syzyfowa historia,  
czyli Szwecja w gorzkiej pigułce

"Dziewczyna, która igrała z mężczyzną, który włożył skarpety nie do pary" - tak brzmiał tytuł wirtualnego skandynawskiego kryminału, który Elenoir niegdyś szczodrze ofiarowała czytelnikom swego bloga. ;) Niestety, nie spełniłam licznych warunków i nie zostałam wylosowana. By ukoić ból, udałam się do księgarni.  Z rozpaczą krążyłam między półkami, gdy nagle mój wzrok przyciągnęła okładka "Człowieka bez psa" Håkana Nessera, współgrająca w swej posępności z moim nastrojem. Tym razem w tytule pojawił się nie mężczyzna, nie dziewczyna, nie zamek, a człowiek. To chyba poprawny politycznie, aseksualny trend, bo przecież u Mankella też ostatnio był "Niespokojny człowiek".

Zwróciłam uwagę na mroczną okładkę. Po lekturze powieści muszę stwierdzić, że to rzadki przypadek, kiedy autor grafiki najprawdopodobniej przeczytał książkę. Ptasie symbole pojawiają się w niej nader dyskretnie i świetnie, że zostały dostrzeżone!

Dotychczas w kategorii Moje ulubione powieści detektywistyczne prym wiódł "Fałszywy trop" Mankella, ale teraz palmę pierwszeństwa dzierżyć będzie razem z "Człowiekiem bez psa", który zrobił na mnie duże wrażenie. To mocny, trzymający w napięciu kryminał ze sporymi ambicjami.

Uprzedzam, że to, co dla mnie stanowi największą wartość tej książki, przez innych czytelników może być odebrane jako dyskwalifikująca wada. Bardzo drobiazgowa analiza psychologiczna bohaterów, szerokie tło obyczajowe, poczucie humoru zaprawione kilkoma kroplami goryczy i cynizmu, policjant rozwiązujący zagadkę, który nie jest Supermanem a dość zwyczajną osobą, niepozbawioną irytujących wad. Powieść Nessera przypuszczalnie znuży czytelników, którzy uwielbiają błyskawiczną akcję, lawiny trupów i postać strażnika prawa o rekordowym IQ.

Kryminał Nessera czyta się błyskawicznie. Wsiąkłam w świat powieści dokumentnie i na kilka godzin przeniosłam się do Szwecji. Towarzyszyło mi napięcie dwojakiego rodzaju: z jednej strony chęć rozwikłania kryminalnej tajemnicy, z drugiej obawa o to, czy finał powieści mnie nie rozczaruje, bo tak właśnie się kiedyś stało w przypadku wcześniejszej powieści tego autora, "Karambol": początek pochłonęłam z zapartym tchem, a końcówka boleśnie mnie zawiodła. Finisz "Człowieka bez psa" nie był może mistrzostwem świata, ale wysoki poziom utrzymuje się do końca.

Nie chcę opowiadać zbyt wiele na temat akcji powieści. Sama przeczytałam przed jej lekturą tylko 2-3 zdania z noty wydawcy i w przypadku kryminałów tak będę się starała robić zawsze. "Człowiek bez psa" opowiada o pozornie szczęśliwej i wzorowej rodzinie Hermassonów, w której relacje tak naprawdę są silnie zaburzone, a mroczne tajemnice nader liczne. Pod maską schludności, spokoju, ładu i dobrobytu kryją się pęczniejące wrzody. Policjant, Gunnar Barbarotti, ma do rozwiązania trudną zagadkę kryminalną, ale oprócz tego musi przebić się przez mur kłamstw i przemilczeń członków rodziny. Zaiste "Syzyfowa historia"[1].

Rodzina Hermassonów jak soczewka skupia obraz współczesnej Szwecji. Portret ojczyzny Nessera w powieści jest wnikliwy i krytyczny, w wielu punktach pokrywa się z obserwacjami Sygrydy. Między innymi dowiadujemy się o oszczędnościowej polityce państwa, w wyniku której niebezpieczni psychopaci pozbawieni są kontroli, o starszych ludziach, którzy masowo emigrują do ciepłych krajów (np. "Wybrzeże Sklerotyków" w Hiszpanii), o reality shows, które wywierają destrukcyjny wpływ na psychikę uczestników, o dzieciach oddawanych na całe dnie do nianiek,  o kazirodztwie (według badań minimum dwa przypadki w każdej szkolnej klasie), o homoseksualizmie, który nadal jest tam tematem wstydliwym, o domowej przemocy seksualnej wobec kobiet, o imigrantach: (jedna z bohaterek, Eva, stwierdza z ironią: "dobrze, że imigranci zaczęli grać w golfa. To najkrótsza droga do szwedzkiego społeczeństwa klasowego"[2]). Uwaga autora na początku "treść książki zasadniczo nie odbiega od realiów"[3] budzi lekki dreszcz. Zaznaczam, że powieść nie jest traktatem socjologicznym, poważne tematy zostały zręcznie wplecione w strukturę powieści i wchłaniamy je niemal osmotycznie. :)

Ciekawie przedstawia się także problem tytułu powieści. Z jednej strony "człowiek bez psa" może oznaczać kogoś przeraźliwie samotnego, a problem ten dotyczy wielu bohaterów książki Nessera. Z drugiej strony autor sugeruje, że zaprasza nas do swoistej zabawy. Powieść Roberta, jednego z bohaterów, ma taki właśnie tytuł. "Przeczytała już prawie sto stron i nie natknęła się na żadnego psa. Choć może taki był właśnie zamysł? Nigdy nie pojawi się żaden pies." [4]

Odniosłam wrażenie, że Nesser próbował napisać coś więcej niż klasyczny kryminał i cel swój osiągnął. "Człowieka bez psa" umiejscowiłabym gdzieś pomiędzy tak zwaną literaturą popularną a twórczością bardziej ambitną. Świadczą o tym chociażby liczne pytania etyczne i filozoficzne, jakie prowokuje autor, a również nawiązania do Bruce'a Chatwina, "Braci Lwie Serce" Lindgren, Kafki, Szekspira: "Życie było kiepskim żartem. Cynicznym melodramatem, (...), który jakiś zgorzkniały i przegrany telewizyjny scenarzysta napisał po pijanemu w godzinie wilka, by wziąć odwet na własnej ułomności."[5]

Książka została przetłumaczona rewelacyjnie. Autor przekładu ma świetne wyczucie stylistyczne. Kapitalnie zindywidualizowano język różnych pokoleń i grup społecznych, oddano specyficzny, dowcipny styl Barbarottiego, zwłaszcza w rozmowach z Bogiem i Evą Backman. Gimnazjalista mówi językiem współczesnego nam nastolatka, nie używa zwrotów, które były modne wówczas, gdy tłumacz był pacholęciem, co zdarza się dość często. Nie znalazłam żadnych informacji o dorobku autora przekładu "Człowieka bez psa", więc przeczuwam debiut. Niezwykle udany.

Z noty  na okładce wynika, że cykl o Barbarottim planowany jest na cztery tomy. Tymczasem na stronie autora znalazłam informację, że w sierpniu tego roku wydany zostanie tom piaty. Najwyraźniej seria rozrosła się wbrew pierwotnym planom. Cóż, mam nadzieję, że jakość dotrzymuje kroku ilości. Powieści Nessera ostatnio powstają w tempie jedna na rok, więc nie mam najlepszych przeczuć.

Z ciekawostek: wyczytałam, że akcja tomu drugiego toczy się między innymi w Finistère - mam nadzieję, że ofiarą przestępstwa nie jest Bodil Malmsten, którą dosięgły macki szwedzkiego odpowiednika ZUS-u, ostro przez nią skrytykowanego  w "Cenie wody w Finistere". :) Natomiast w części trzeciej cyklu Nessera pojawia się niejaka Anna Gambowska, możemy się więc spodziewać polskich akcentów.

Rzadko czuję potrzebę ponownej lektury kryminału. W przypadku "Człowieka bez psa" jest inaczej. Wybaczyłam autorowi nawet brak psa.
________ 
[1] Håkan Nesser, "Człowiek bez psa", tłum Maciej Muszalski, Wydawnictwo Czarna Owca, 2011, s. 241.
[2] Tamże, s. 272.
[3] Tamże, s. 5.
[4] Tamże, s. 444.
[5] Tamże, s. 362.

Moja ocena: 5

14 kwietnia 2011

Spotkanie autorskie z Jackiem Dehnelem w Lublinie

Sytuacja była tak nieprawdopodobna, że do chwili obecnej nie do końca wierzę w jej realność. Wyobraźcie sobie, że widzicie ogłoszenie z informacją, że Wasz ulubiony polski pisarz przyjeżdża na spotkanie z czytelnikami do Waszej miejscowości, a wydarzenie będzie miało miejsce w filii bibliotecznej odległej od Waszego bloku o 15 minut spacerkiem. 

To przytrafiło mi się na początku kwietnia i potem wielokrotnie sprawdzałam na stronie Miejskiej Biblioteki Publicznej, czy to przypadkiem nie był primaaprilisowy żart. Otóż nie.

Proszę, wybaczcie mi pensjonarską egzaltację, ale wczoraj skończyłam czytać "Pełnię życia panny Brodie" Muriel Spark, więc czuję się poniekąd usprawiedliwiona. :)

Wielki dzień miał miejsce wczoraj, 13 kwietnia. Spotkanie rozpoczęło się o 17. Uczestniczyło w nim około trzydziestu osób, co niemile mnie zaskoczyło. Sądziłam, że będą tłumy. Minutą ciszy uczcijmy fakt, że Lublin kandyduje do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury.

Jacek Dehnel zrobił na mnie bardzo miłe wrażenie. Jest osobą pogodną, ciepłą i naturalną. Podobała mi się jego skromność, poczucie humoru i dystans wobec własnej osoby. Rozmowa z publicznością przerywana była wierszami i fragmentami powieści "Saturn", które ze swadą i talentem aktorskim czytał. Dehnel mówi tak jak pisze - piękną polszczyzną. Jego erudycja jest niesamowita. Każda wypowiedź skrzyła się od cytatów i anegdot. Działo się to bardzo naturalnie, bez epatowania publiczności. Mówił między innymi o...
  • Rilkem i przecinku,
  • Obrazach, które trudno malować w nowym budownictwie,
  • Publicystach piszących o książkach, których w ogóle nie przeczytali lub kompletnie nie zrozumieli,
  • Współczesnych recenzjach w czasopismach, które są trailerami i dźwignią handlu, a nie pogłębionymi esejami,
  • Paradoksie "Lali", która odbierana jest przez wielu czytelników jako ugrzeczniona saga, podczas gdy tak naprawdę to smutna opowieść o umieraniu. Wkrótce zostanie wydana w Brazylii,
  • Szyldzie "Mięso wędliny ubiory tkaniny" w "Balzakianach", który do niedawna wisiał naprawdę na gdańskim osiedlu Morena, 
  • "Domu pod kotem z rakietką" Balzaca,
  • Życiu rodzinnym Goi,
  • Poetyckim pokrewieństwie dusz (najbliższe nazwiska to Miłosz, Brodski, Mandelsztam, Auden, Larkin).
  • Intrygującej matce Makrynie, której zawiła biografia będzie tematem kolejnej książki,
  • Podobieństwach między Coetzeem i Dostojewskim,
  • Zombie i księdzu Kordeckim,
  • ...i wielu innych rzeczach.
Spotkanie trwało prawie dwie godziny. Bardzo mnie uszczęśliwiło i uskrzydliło. Było kameralnie, ale sympatycznie. Czytelnikom, którzy myślą kategoriami "młody polski pisarz = bufon, blokers, beznadzieja", polecam udział w podobnej imprezie z udziałem Jacka Dehnela.

Zdjęcie ze spotkania wykonane przeze mnie (pod dziwnym kątem :)

13 kwietnia 2011

Tove Jansson, "Lato"

 
Lato na wyspie
Kiedy byłam małą dziewczynką na irytujące pytanie "Kogo bardziej kochasz, mamusię czy tatusia?" odpowiadałam stanowczo: "Babcię". Im dłużej żyję, tym bardziej uświadamiam sobie, jak wiele jej zawdzięczam. Szkoda, że już nie mogę z nią o tym porozmawiać. Mam nadzieję, że niebo, do którego trafiają nasze babcie jest ciepłe i przytulne. I że jest w nim dużo książek, bo moja lubiła je pasjami. "Lato" Tove Jansson uświadomiło mi, jak bardzo za nią tęsknię.

Książkę wydano w takiej samej szacie graficznej jak cykl o Muminkach, co wydaje mi się błędem. To coś zupełnie innego. Próżno szukać tu trolli. Wątpię, czy "Lato" zachwyci małych czytelników. Mogą uskarżać się na powolną akcję i melancholijny nastrój tej książki. Opowiada o wakacjach spędzanych na wyspie przez pewną rodzinę. Kilkuletnia Sophia przebywa tam z babcią i tatą. Jej mama nie żyje. Pierwowzorem postaci babci jest matka Tove Jansson, Signe Hammarsten-Jansson. Zgadza się nawet data urodzin - rok 1882[1].  Postać dziewczynki wzorowana jest na bratanicy pisarki, Sophii Jansson.

Sophia jest rezolutna i dociekliwa. Zadaje dziesiątki trudnych pytań, na przykład: "Czy w niebie są mrówki?"[2] Babcia nie przypomina uroczej staruszki częstującej konfiturami. Bywa krnąbrna, opryskliwa i kapryśna. Zdarza jej się palić papierosy, mijać z prawdą i przeklinać. Zapomina o leku na chore serce. Tak naprawdę czasami nie wiadomo, kto się kim opiekuje, czy babcia Sophią, czy może odwrotnie. Jest też tato - milczący, zapracowany. Zagłusza ból po śmierci żony pasją ogrodniczą.

Książka Tove Jansson przypomina zbiór powiastek filozoficznych, w których z poczuciem humoru, subtelnie i poetycko mówi się o rzeczach najważniejszych. O starości, śmierci, Bogu, miłości. Autorka opisuje świat bardzo malarsko: "Szary brzask był piękny, z długimi równoległymi chmurami deszczowymi, które sunęły po niebie, morze było ciemnozielone, a na nim białe gęsi."[3] Nie tylko widzimy i słyszymy wyspę, ale czujemy ją: "Zapach to ważna rzecz, przypomina o wszystkim, co człowiek przeżył, jest osłoną pamięci i bezpieczeństwa."[4]

Bardzo raziło mnie słowo "babka", na które zdecydował się tłumacz konsekwentnie nazywając tak starszą panią. Może w języku szwedzkim ma wydźwięk cieplejszy, po polsku budzi natychmiastowe skojarzenie z seniorką rodu Kiepskich. Uważam, że "babcia" brzmiałaby zdecydowanie lepiej i naturalniej, biorąc pod uwagę, że poruszamy się w świecie widzianym oczami kilkuletniej dziewczynki.

"Lato" to książka, która mogłaby nigdy się nie skończyć. Czytałam ją z przyjemnością, uśmiechem, zachwytem. Przypomina "Córkę rzeźbiarza", ale jest bardziej esencjonalna. W żywicy zastygłych słów uwiecznione zostały chwile, nastroje, wydarzenia z życia wyspy i jej mieszkańców. I wesołe, i smutne.

Jeśli w nadchodzące wakacje wyruszycie w rejs po Zatoce Fińskiej, proszę, rozglądajcie się uważnie. Może na którejś wysepce zobaczycie postać staruszki w kapeluszu z małą dziewczynką. Jeśli postanowicie się tam zatrzymać, poszukajcie dużej czeremchy na skraju lasu: "We właściwy dzień i przy odpowiednim wietrze można leżeć pod czeremchą i wtedy spadają na człowieka wszystkie płatki naraz, ale trzeba bardzo uważać na mszyce."[5]
____
[1] Tove Jansson, "Lato", tłum. Zygmunt Łanowski, Nasza Księgarnia, 2007, s. 158.
[2] Tamże, s. 43.
[3] Tamże, s. 54.
[4] Tamże, s. 123.
[5] Tamże, s. 76-77.

Moja ocena: 5+
Tove Jansson

11 kwietnia 2011

Joanna Trollope, "Niełatwe zwiazki"

Niełatwo...
Gdyby nie kilkadziesiat ostatnich stron powieści, moja recenzja "Niełatwych związków" Joanny Trollope brzmiałaby w skrócie tak: bezpretensjonalna, niezła powieść psychologiczno-obyczajowa, z dość natrętną tezą, spójnie i logicznie zbudowana, angażująca emocjonalnie czytelnika, z galerią niezapomnianych postaci (chociażby rewelacyjna panna Bachelor!). Akcja powieści obejmuje kilka miesięcy z życia dwu par, w których mężczyźni są znacznie starsi od swoich partnerek: Katie i Jamesa oraz Julii i Hugha, a także ich krewnych i przyjaciół. Wydarzenia mają miejsce w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. W pewną deszczową noc James Mallow potrąca jadąca na rowerze Beatrice Bachelor, co pociągnie za sobą liczne konsekwencje... Unikam stereotypów, ale ta książka wydaje mi się mocno angielska w swej powściągliwości i specyficznym poczuciu humoru, co mi bardzo odpowiada.

Niestety, zakończenie "Niełatwych związków" jest moim zdaniem nieudane. Pod koniec powieściowa materia wypływa autorce między palcami, niczym zbyt rzadkie ciasto. Intencją Trollope było poruszenie w powieści wielu trudnych zagadnień. między innymi: różnice wieku u partnerów, eutanazja, przemoc w rodzinie, wolność jednostki, potrzeba poszukiwania tożsamości, prawo kobiet do stanowienia o własnym losie. Pod wpływem ciężaru problemów i ich liczby konstrukcja książki wyraźnie się rozchybotała. 

Trudno mi było zrozumieć irracjonalne zachowania bohaterów, pozostające w jawnej sprzeczności z budowanym przez wiele stron ich wizerunkiem i przesłaniem "Niełatwych związków". Esteta okazuje się brutalnym sadystą, kobieta, która bezkompromisowo walczy o prawo do bycia sobą, pokornie wraca do roli bluszczu. Oczywiście w życiu zdarzają się takie niespodzianki, ale w przypadku tej powieści wydały mi się sztuczne. Zupełnym nieporozumieniem jest też moim zdaniem wprowadzenie postaci Bluey, trochę na siłę. Tak jakby autorka chciała uatrakcyjnić ostatnie strony powieści.

Nie przypadły mi też do gustu morały tonące w dydaktycznym sosie, podawane w stylu poradników dla kobiet pod hasłem "Jak w życiu osiągnąć sukces". Oto kilka przykładów:
"Masz prawo zmienić się w protagonistkę; masz prawo decydować o swoim życiu."[1]
"Człowiek musi sam położyć kres przymusowi i tyranii, nikt tego za niego nie zrobi."[2]
"Cierpienie wywołane świadomością, że kochasz bardziej niż jesteś kochany, może zostać złagodzone, jeżeli odetnie się źródło miłości."[3]
"Brak w pełni uświadomionego poczucia kontroli nad własnym życiem może wywrzeć destrukcyjny wpływ na psychikę człowieka".[4
Odbioru tekstu nie ułatwia chwilami chropawe tłumaczenie:
"James wyprysnął z wozu i biegiem okrążył maskę."[5]
"Dlaczego nastolaty są tak przeraźliwie kłopotliwe?"[6]
"Byłam bardzo nieużyta wobec Helen, przez telefon".[7]
 ...A zamiast konwalii pojawia się "lilia z górskich dolin".[8] Nauczyłam się też nowego słowa: "sklamrzyć" (lamentować?). Wzmiankowane kłopoty z przekładem trochę mnie dziwią, bo wydaje mi się, że Trollope pisze klarownie i bardzo zwyczajnie. Uprzedzam miłośników stylistycznych rozkoszy, że to błędny adres.

Autorka ma natomiast dar tworzenia sugestywnych opisów ludzi i miejsc za pomocą garstki słów:
"Należała do prawdziwych oksfordzkich starych panien, do ginącego gatunku dystyngowanych, mądrych kobiet, które żyją skromnie w wynajętych pokoikach i oddają się rozmyślaniom". [9]
"Znaleźli Church Cottage stojący na akrze sadu, zmodernizowany siedemnastowieczny dworek z paroma archaicznymi akcentami, dziwaczną heską tapetą i osamotnioną portierą, pozostałością po projektanckim geniuszu Williama Morrisa."[10]
Dużą radość sprawił mi fakt, że akcja powieści toczy się w Oksfordzie, który jest dla mnie miejscem magicznym.  Żałuję, że odwiedziłam go tylko raz w życiu, zaledwie na kilka godzin.  Oto ładny nocny obraz nakreślony przez Trollope : "Oksford zdawał się emanować czarem , pełen uśpionego życia, które buchnie rankiem i rozleje się po ulicach jak światło."[11]

Ktoś kiedyś polecił mi powieści Trollope, twierdząc, że przypominają twórczość Anity Brookner. Nie do końca się zgadzam z tą opinią, choć obydwie panie łączy umiejętność tworzenia przekonywujących portretów psychologicznych i pochylenie nad zwykłymi sprawami zwykłych ludzi. Obydwie tworzą powieści kameralne. Prozę Brookner (przeczytałam dotychczas trzy książki jej autorstwa) odbieram jednak jako subtelniejszą, bardziej elegancką i nastrojową. Powieść Joanny Trollope wydała mi się natomiast łatwiejsza w odbiorze i bardziej zajmująca.

Książki z natrętnym przesłaniem irytują mnie, a w tworzeniu uogólniających praw o ludziach często czai się pułapka. Zdecydowanie wolę utwory, w których autor mniej nachalnie prezentuje prawdy o świecie i człowieku, dając bohaterom i czytelnikom więcej przestrzeni. Mimo wszystko chętnie sięgnę po inne książki autorki "Niełatwych związków", głównie ze względu na stronę obyczajową i budzące sympatię postacie.
____
[1] Joanna Trollope, "Niełatwe związki", tłum. Grażyna Jagielska, Amber, 1992, s. 109.
[2] Tamże, s. 119.
[3] Tamże, s. 301.
[4] Tamże, s. 158.
[5] Tamże, s. 7.
[6] Tamże, s. 25.
[7] Tamże, s. 58.
[8] Tamże, s. 162. 
[9]  Tamże, s. 7.
[10] Tamże, s. 31-32.
[11] Tamże, s. 173.

Moja ocena: 4
 

8 kwietnia 2011

Bruce Chatwin, "Utz"

Porcelanowa choroba 
"Przedmioty martwe, pomyślałem sobie, są odporniejsze od ludzi. 
Przedmioty są jak lustra, w których obserwujemy proces naszego przemijania. 
Nic tak człowieka nie postarza, jak kolekcjonowanie dzieł sztuki." 
Bruce Chatwin, "Utz"[1]

Wyjechałem do Patagonii na 6 miesięcy. Lapidarny telegram tej oto treści wysłał Bruce Chatwin do redakcji Sunday Times, w której był zatrudniony. Decyzję o rezygnacji z pracy i dotychczasowego życia podjął spontanicznie. Gdyby nie to postanowienie, nie byłoby przypuszczalnie książek Chatwina. Błogosławią go za nie tysiące czytelników na całym świecie. Cóż, każdy z nas ma swoją Patagonię, tyle że nie wszyscy znajdują w sobie odwagę, by do niej wyruszyć. A czasem niewyruszenie do Patagonii wymaga jeszcze więcej bohaterstwa.

Lubię, kiedy książki otwierają drzwi do kolejnych literackich komnat pełnych skarbów. Twórczością Chatwina zainteresował mnie Marek Zagańczyk w świetnej "Drodze do Sieny". Na którąś powieść twórcy "Utza" natknął się przypadkiem, w szpitalnym kiosku. Tak zaczęła się jego fascynacja brytyjskim autorem.

Postanowiłam przetestować na sobie czar prozy tego pisarza. Przygodę z jego twórczością rozpoczęłam od niewielkiej powieści "Utz", zdaniem recenzenta Gazety Wyborczej, Juliusza Kurkiewicza pozycji najlepszej w jego dorobku. Opinia Ani też brzmiała zachęcająco.

Chatwin dostarczył mi sporo wzruszeń, ale wielkiego zachwytu pośród nich nie odnalazłam. Chłód porcelany, która odgrywa w powieści znaczącą rolę, udzielił się też nastrojowi tej historii. Książka niekiedy sprawia wrażenie wypranej z emocji. W sumie nie ma w tym nic zaskakującego. Kończąc pisanie "Utza" autor był u kresu życia, zmagał się ze śmiertelną chorobą.

Narrator powieści, wyraźnie opartej na motywach autobiograficznych, jest angielskim dziennikarzem, któremu redaktor pisma zleca napisanie artykułu o pasji kolekcjonerskiej cesarza Rudolfa II. Ze zbieraniem materiałów wiąże się podróż do Czechosłowacji. To miejsce szczególne, zwłaszcza w roku 1967. "Praga jest najbardziej tajemniczym z europejskich miast, a zjawiska nadprzyrodzone są tam zawsze możliwe."[2] Tam dziennikarz poznaje Utza, właściciela cennej kolekcji miśnieńskiej porcelany. Ponad tysiąc eksponatów przechowywanych jest w dwupokojowym mieszkanku. Dzięki sprytowi i konformizmowi właściciela przetrwały wojnę i lata stalinizmu. Na pierwszy rzut oka Utz jest  człowiekiem bardzo przeciętnym: "Miał twarz z rodzaju tych, które się natychmiast zapomina".[2] Okazuje się jednak osobą fascynującą i tajemniczą. Podobnie jak jego służąca, Marta. W powieści Chatwina poznajemy koleje ich losów.
 
Bruce Chatwin, nawiasem mówiąc znawca sztuki i pracownik słynnego domu aukcyjnego, próbuje odpowiedzieć na pytanie, czym jest kolekcjonerstwo, jak wpływa na życie ludzi, którzy są owładnięci tą pasją. Zbieranie przedmiotów bywa ucieczką od depresji, czego przykładem może być Rudolf II. Ciekawym zjawiskiem była "choroba porcelanowa", słynna Porzellankrankheit Augusta Mocnego, który twierdził, że "Uwielbianie porcelany jest jak miłość do pomarańczy"[3]. "Chorobą porcelanową" zaraził swoich ministrów, "ich obłąkane plany dotyczące porcelany pomyliły się im z prawdziwymi politycznymi interesami ich kraju"[4]. Kolekcja króla liczyła czterdzieści tysięcy eksponatów. Strzegł tajemnicy produkcji porcelany tak jak tajnej broni. Podobno  wymienił pułk dragonów na sto dwadzieścia siedem sztuk porcelany. Utz też był więźniem własnej kolekcji. "A ona zrujnowała mu życie!"[5].

Powieść Chatwina odebrałam jako studium uzależnienia od pięknych przedmiotów, które rzuca cień na całe życie człowieka, diametralnie zmienia system wartości. Autor jest błyskotliwym portrecistą. jego postaci są bardzo prawdziwe i ludzkie. Tak naprawdę jesteśmy podobni do postaci commedii dell arte, które posłużyły jako modele do porcelanowych figurek.

Moje tradycyjne polowanie na polonica tym razem przyniosło przykre odkrycie.  Sypialnia Utza przez którą przewijają się liczne kobiety została określona jako "coś w rodzaju polskiego burdelu"[6].

Kolekcjonowanie szkła nigdy mnie nie ekscytowało. Jeśli ten temat Was pasjonuje, polecam powieść Stephanie Kallos o niezbyt radosnym tytule "Roztrzaskane życie". To książka mniej ambitna, ale cierpiącym na "porcelanowa chorobę" sprawi radość.
 _________
[1] Bruce Chatwin, "Utz", tłum. Mira Michałowska, Świat Książki, 2010, s. 94.
[2] Tamże, s. 13.
[3] Tamże, s. 24.
[4] Tamże, s. 57.
[5] Tamże, s. 44.
[6] Tamże, s. 75.
[7] Tamże, s. 114.

Moja ocena: 4+
Bruce Chatwin

1 kwietnia 2011

Internetowa Plaża Muszli - odcinek trzynasty, niekoniecznie pechowy

 
Plakat z kampanii reklamowej wydawnictwa Penguin w Malezji.
[Źródło zdjęcia]
 *
Jeśli mieszkacie nieopodal orientalnej restauracji, na pewno zainteresuje Was ta metoda wykorzystania używanych pałeczek do przechowywania księgozbioru. Tanio i ekologicznie.
Raczej nie polecałabym w kontekście tomów opasłych. :)

*
Jeśli wolicie rozwiązania mniej awangardowe, tu znalazłam garść kolejnych pomysłów. Najbardziej odpowiadają mi warianty Petera Franka i Johna Barmana. Jednak w naszym przypadku jasne kanapy i fotele w kontakcie z jamniczymi i szetlandzkimi łapkami z pewnością nabrałyby dodatkowego uroku. :)
*
A propos jutrzejszego sympatycznego święta książki dziecięcej ciekawą ofertą  dla małych czytelników są tomy całkowicie puste, z czystymi stronicami, które można wypełnić własnymi rysunkami i opowieściami.  Bardzo spodobał mi się ten pomysł.
Tu więcej informacji.
*
W ramach odwiedzin bibliotek znanych ludzi dzięki Virginii możemy zerknąć na imponującą kolekcję Nigelli Lawson. Okazuje się, że gotowanie nie jest jej jedyną pasją.
Zapraszam na kolejną porcję najbardziej intrygujących zapytań wyszukiwarkowych, które sprowadziły internautów w moje skromne blogowe progi. Pisownia oryginalna.
nadepnęłam na węża co zrobic
on the mantel pis co to znaczy na polski
torty jak cesarzowa sisi
book shop co to znaczy
streszczenie czytanki klasa 6 miłość trzyma sie mocno
kubla khan pisany na haju
odbierzcie katolikom łacinę
czym zajmowal sie fikander z ksiazki bromba i inni
big women sumo 

I oczywiście po raz kolejny niezawodne... 
a.a.milne "imię dla chomika"
Jestem pełna podziwu dla determinacji i konsekwencji osoby poszukującej imienia dla chomika.
Tym razem pragnę szczególnie wyróżnić  nadepnęłam na węża co zrobic. 
*
Lubię ciekawe zbiegi okoliczności. Nader ekscytująco zapowiada się program telewizyjny na dzisiejszy wieczór. ;)
TVP 1: Janosik. Prawdziwa historia, godz. 20. 25
Polsat: Czerwony Kapturek. Prawdziwa historia, godz. 20.00
Którą prawdę wybrać? Która z prezentowanych równolegle historii jest tą prawdziwą? :)
*
Dzięki Ani, której stokrotnie dziękuję, dowiedziałam się w końcu, że zrobiono porządek z dyskryminującymi płciowo tytułami na rzecz wersji neutralnej. Oto przykłady. :)
U nas byłby problem z Panem Tadeuszem i Panem Wołodyjowskim. :)
*
Jeśli podobnie jak ja macie bzika na punkcie książkowych okładek, buszowanie po tym archiwum przypuszczalnie sprawi Wam radość.
*
Niektórzy czytelnicy przywiązują wielką wagę do pierwszej linijki. Osobiście nie demonizuję roli początkowych zdań w książce, ale lubię, gdy zdecydowanie zachęcają do dalszej lektury.  Oto ciekawe zestawienie stu najlepszych pierwszych linijek w powieściach.